1

Oddaj Matce Bożej swoje dziecko

Ks. Aleksander Woźny

Nie podejmuj się wychowywać dziecka sama, bo możesz pozbawić dziecko tego, co jest u niego piękne. Przecież nie możesz umieć wszystkiego, co do wychowania jest potrzebne.

Nawet gdybyś była profesorem psychologii, jeszcze nie wiedziałabyś wszystkiego i nie mogłabyś wziąć na siebie całej odpowiedzialności. Najlepiej więc zrobisz, gdy oddasz swe dziecko na wychowanie Matce Bożej. 

Szczególne miejsce w koncepcji wychowawczej ks. Aleksandra Woźnego zajmuje praktyka oddania przez rodziców dziecka Matce Bożej. Nie oddania go pod opiekę Maryi, lecz oddania w pełnym sensie, całkowicie, na własność. Nie chodzi tu też o gotowość zrobienia czegoś niezwykłego dla uczczenia Maryi, lecz raczej o gotowość przyjęcia Jej wielkiego daru dla nas i naszego dziecka.

Myśl o oddaniu dziecka Matce Bożej może wydawać się zrazu zaskakująca. Sam Autor w pierwszym zdaniu poświęconej tej sprawie nauki stwierdza: „Trudno nam często to zrozumieć”. W istocie rzeczy nie chodzi tu jednak o nic innego, jak o pełną realizację zobowiązań wynikających z ochrzczenia dziecka. Chrzest, o który proszą rodzice, jest przecież oddaniem dziecka Bogu, wyborem Boga, a wyrzeczeniem się zła i tego, co do zła prowadzi – przede wszystkim egoizmu i pychy.

Pozornie trudna droga oddania dziecka Maryi, a przez Nią Bogu, okazuje się dla tych, którzy na nią wchodzą, drogą najprostszą i najpewniejszą. Dla tych, którzy się jej lękają, ważne jest najpierw nieodrzucanie jej z góry, niezamykanie jej przed sobą. A potem ważny jest pierwszy krok – wejście z pomocą Bożą na tę drogę. Doświadczenie uczy, że staje się ona z czasem coraz łatwiejsza, jaśniejsza i bardziej oczywista. Jest wielu szczęśliwych z tego, że tą drogą w wychowaniu swych dzieci poszli; nie ma z pewnością nikogo, kto by tego żałował.

Naukę ks. Woźnego o oddaniu dziecka na własność Matce Bożej podajemy w formie skróconej, według zapisu dokonanego „na żywo” przez słuchaczy konferencji.

To, co powiem, jest rzeczą bardzo ważną, lecz trudno nam to często zrozumieć…

Miłość jest najważniejszą cnotą. Człowieka można kochać prawdziwie tylko przez Boga. Tak jest naprawdę.

Od kogo może grozić twemu dziecku – obojętnie czy ma rok, 5 lub 19 1at albo jeszcze się nie narodziło – największe niebezpieczeństwo? Od ciebie jako matki. Jeśli ktoś obcy będzie twe dziecko namawiał do złego, to dziecko może się oprzeć. Jeśli zły duch będzie je kusił, to choć raz i drugi upadnie, ale potem się dźwignie. Lecz jeśli to będzie pokusa od ciebie, trudno mu będzie uwierzyć, że namawiasz do złego i pójdzie za tym…

Kiedy takie niebezpieczeństwo grozi dziecku z twojej strony? Jeśli więcej niż swoje dziecko będziesz kochała siebie. Jeśli nie będziesz umiała obchodzić się z duszą twego dziecka, możesz je tak wypaczyć, wyrządzić dziecku taką krzywdę, że nie będziesz już w stanie jej naprawić.

Jeśli szczerze popatrzysz w siebie, to po czasie przyznasz, że największą krzywdę swemu dziecku wyrządziłaś sama. Nie chciałbym cię oskarżać, ale ci serdecznie współczuję… Znam wiele starszych matek, które to teraz przyznają.

Twoje zaślepienie pochodzi z miłości własnej. Powinnaś się koniecznie wyrzec siebie. Pan Bóg dał ci prawo do dziecka, ale ty sama możesz ze swoich praw zrobić najgorszy użytek. Pozory mogą być inne, ale na dnie duszy będziesz miała siebie na myśli. Choć masz do twego dziecka prawo, chciej z niego dobrowolnie zrezygnować. Oddaj twe dziecko Matce Bożej i proś, aby Ona oddała je Panu Jezusowi. Może ty już wypaczyłaś charakter twego dziecka, ale Ona to zmieni i takie już „naprawione”, wychowane, „umyte i uczesane”, odda Panu Jezusowi.

Nieraz spotkałem w życiu takie dusze, które były nieskalane miłością własną. Domyślałem się słusznie, że były one przez swe matki już w łonie oddane Matce Bożej. Bo ziemska matka tak swego dziecka wychować nie potrafi.

Gdy oddasz swe dziecko Matce Bożej, nie ma niebezpieczeństwa, że będziesz kochać nie je, lecz siebie.     Jeśli oddasz prawdziwie swe dziecko Matce Bożej, pozostaną ci obowiązki, ale nie prawa… Nie lubisz, jak ktoś obcy wtrąca się do twego dziecka. Gdy mu ktoś zwróci uwagę, to się obrażasz. To jest miłość własna. Teraz masz się do swego dziecka odnosić tak, jak do dziecka nie twojego, tylko do dziecka Najświętszej Maryi Panny: z pieczołowitością i uszanowaniem. Przedtem zdawało ci się, że przed nikim nie odpowiadasz za swoje dziecko. Teraz wiesz, że odpowiadasz przed Matką Bożą.

O ile dziecko jest już na tyle rozumne, powiedz mu to jasno i otwarcie, że jego Matką jest teraz Matka Boża. To będzie dla twego dziecka wielkim przeżyciem, gdy je zaprowadzisz przed ołtarz i powiesz mu to szczerze. Powtarzaj mu to często…

Jeśli zaczniesz wprowadzać to w życie, przekonasz się sama, zadziwisz. Będziesz widziała u dziecka wielkie zmiany, choć może zechce ono je przed tobą ukryć. Tym większe będzie twoje zwycięstwo… Przekonasz się, że Matka Boża wszystko może. Także to, czego ty byś nie potrafiła. Zrozumiesz, oddając je Matce Bożej, że okazałaś swemu dziecku największą miłość i kiedyś ze spokojem będziesz mogła zamknąć oczy w przekonaniu, że dzieci twe nie są sierotami, ale mają Matkę…

Wiem, jak trudno się przełamać i tak prawdziwie oddać swe dziecko na własność Matce Bożej. Chciałbym ci w tym pomóc, wykazując jak wielkie dobra wynikają z tego dla twego dziecka. Drugiego takiego dziecka, jakim jest twoje, nie ma na świecie i nie będzie do końca świata. „Ona myśli, że takiego dziecka jak jej nie ma na świecie” – mówią ludzie przeczulonym matkom. Ale to jest prawda! Jak nie ma dwóch równych listków na drzewie, dwóch równych ludzi na ziemi ani w niebie, tak nie ma dwojga równych dzieci. Wcale nie jesteś w błędzie, kiedy mówisz, że drugiego takiego dziecka jak twoje nie ma, nie było i nie będzie. Oczywiście nie możesz tego przypisywać sobie. Tylko Pan Bóg jest zdolny do tak indywidualnego traktowania ludzi.

Matka chce swoje dziecko tak ociosać, jak sobie wymarzyła i wymyśliła na wzór jakiegoś innego dziecka, a tymczasem Bóg chciał inaczej. Ty sama masz przecież umysł i serce ograniczone. Gdy swoje dziecko oddasz zupełnie pod wpływ Matki Najświętszej, możesz być pewna, że będzie ono wychowane i potraktowane zupełnie indywidualnie, będzie jedno na całym świecie.

Gdy matka ma więcej dzieci, to uczy się nie tylko na pierwszym, ale i na trzecim, i na piątym. Każde bowiem dziecko jest inne; nawet bliźnięta urodzone tej samej godziny i wychowane w tych samych warunkach są różne. Ale to tylko Bóg umie sprawić, że każdy ma coś indywidualnego, innego. Nam się często wydaje, że to jest ładne, gdy wszyscy są równi, równo umundurowani. A to wcale nie jest ładne. Tylko my nie umiemy dać nic innego, nowego.

Nie podejmuj się wychowywać dziecka sama, bo możesz pozbawić dziecko tego, co jest u niego piękne. Przecież nie możesz umieć wszystkiego, co do wychowania jest potrzebne. Nawet gdybyś była profesorem psychologii, jeszcze nie wiedziałabyś wszystkiego i nie mogłabyś wziąć na siebie całej odpowiedzialności. Najlepiej więc zrobisz, gdy oddasz swe dziecko na wychowanie Matce Bożej. Wtedy Ona, zostawiając ci to dziecko, będzie dbała o to, byś ty jak najlepiej to Jej dziecko wychowała. Ona ma na to najróżnorodniejsze sposoby: może ci dać dobrą książkę do ręki, więcej cierpliwości, podsunie dobre myśli… Ile znajdzie środków, abyś ty umiała coraz lepiej to Jej dziecko wychować!… Otrzymasz na pewno natchnienie i będziesz wiedziała, co i jak zrobić.

Wychowanie człowieka to coś bardzo delikatnego. Chodzi o to, by nie stosować do wszystkiego jednakowych, szablonowych metod, form wychowawczych. Każde dziecko ma inny temperament, inny sposób reagowania i podejścia do ludzi – a matka nie uwzględnia w wychowaniu jego indywidualności, stosuje przymus. Tymczasem tak jak słabo rośnie trawa przyciśnięta cegłą, tak samo wypacza się charakter dziecka pod przymusem.

Kiedy ktoś przyjdzie do spowiedzi i wyzna grzechy ustalonymi formułami, według szablonowego rachunku sumienia, słowami, którymi spowiada się wielu ludzi, można by być skłonnym dać mu również szablonową naukę… Ale gdy zapytam wpierw Matkę Bożą, co mam takiemu człowiekowi powiedzieć, to zawsze powiem potem coś takiego, co najbardziej do niego pasuje, czego jeszcze nikomu nie powiedziałem. Tak samo i ty: masz się pytać Matki Bożej, czego Ona chce i co masz dziecku powiedzieć. Wtedy przyjdzie ci taka myśl, której jeszcze nigdy nie miałaś. Będziesz wychowywać swoje dziecko pod natchnieniem Matki Najświętszej.

Największe niebezpieczeństwo ze strony matki grozi dziecku przez to, że chce ona mu narzucać swoją własną wolę. A dziecko buntuje się, zwłaszcza gdy dorasta, gdyż ma też swoje pragnienia i nie lubi przymusu. Gdy oddasz Matce Najświętszej swoje dziecko – jest ono prawie zabezpieczone przed twoim przymusem.

Nie myśl, że to wychowanie przez Matkę Najświętszą będzie zbyt łagodne. Ty byś już nieraz powiedziała: „A zrób, jak chcesz!” Tymczasem Matka Najświętsza powie ci wtedy: „Nie możesz tak mówić. Nie wolno ci ustąpić. Ja cię tu postawiłam na straży”.

Jeżeli dziecko będzie czuło, że za tobą stoi Matka Najświętsza, nie będzie się buntować. Tak że twoja powaga wcale na tym nie straci, ale przeciwnie – zyska.

Chciałbym ci powiedzieć o takiej matce, której proces beatyfikacyjny już się rozpoczął. To matka św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Kiedy umierała, zostawiła Tereskę w wieku pięciu lat. Zdawało się: biedna sierota bez matki. Ale przez to, że matka oddała Bogu wszystkie dzieci, z nieba dobrze wychowała swoje dziecko (Rodzice św. Teresy Ludwik i Maria Azelia Martin zostali beatyfikowani).

Czy ty możesz zagwarantować swemu dziecku, że zdążysz je wychować? Że nie umrzesz wcześniej, nim je wychowasz? Jeśli dasz Matce Bożej swobodną rękę w wychowaniu twego dziecka, to masz i możesz liczyć, że jak ciebie nie stanie, Ona sama dziecko ci wychowa i sprawi, że kiedyś razem z nim będziesz mogła chwalić Boga.

Źródło: Parafia pw. Maryi Królowej w Poznaniu : https://www.parafia-maryi-krolowej.poznan.pl/e-ambona/artykuly/140-ks-aleksander-wozny-oddaj-matce-bozej-swoje-dziecko

Ilustracja: Domenico Ghirlandaio, Matka Boża Miłosierna, 1472 r.




Cnoty Maryi: wdzięczność

Brak tej cnoty pomiędzy nami, bo w sercach naszych brak Miłości Bożej.

Te serca twarde są i nieczułe, zimne i oschłe względem Boga; nic zatem dziwnego, że słodki zapach wdzięczności nie może z nich unosić się ku Niebu.

Jakie na to lekarstwo? Kochajmy Boga! to środek jedyny; usiłujmy kochać Pana JEZUSA! Od tego wszystko zależy. Niezawodnie Jego Miłość święta ogarnie serca nasze, jeżeli to Słowo Przedwieczne dla nas Wcielone, jeśli Zbawiciel nasz stanie się przedmiotem częstych rozmyślań naszych.

Czyżby kochać Go trudno było tym, którzy mają Wiarę? On jest Bogiem naszym, drugą Osobą Trójcy Przenajświętszej, On jest Synem najmilszym Ojca Przedwiecznego, dla nas na ten świat zesłanym, On się stał człowiekiem dla nas, dla nas umarł na krzyżu, On nam zesłał Ducha Świętego, On Matkę Swoją naszą Matką, uczynił, i Samego Siebie najzupełniej nam oddaje w Przenajświętszym Sakramencie; i w obecnej chwili, gdy to czytamy, w niebie koronuje mnóstwo dusz, które wierne były Mu na ziemi, i dla nas także w Królestwie Swoim wieczną chwałę przysposabia. Jego hojność dla nas, dowody Jego Boskiej szczodrobliwości niezliczone są i niepojęte. Nikt ich liczby nie dojdzie, nikt nie rozumie ich wielkości. Raz jeszcze powiedzmy: czyżby kochać Go było trudno? Kochajmy i usiłujmy pomnażać w sobie miłość JEZUSA, a droga świętości, droga zbawienia stanie się dla nas łatwą, i wdzięczność wynikać będzie naturalnie z serc naszych, jak promienie światłości wynikają ze słońca. Zacznijmy od tej chwili wielbić Boga naszego dziękczynieniem gorętszym, żałujmy dotychczasowej oziębłości naszej, zapomnienie nasze wynagradzajmy Panu JEZUSowi, wynagradzajmy za siebie i za drugich, a błogosławieństwo Boże z nami będzie.

Syn Boży, stawszy się człowiekiem dla miłości narodu ludzkiego, przyszedł na ziemię, aby nas nauczyć jak wielbić mamy Ojca naszego w niebiosach. Pan nasz JEZUS Chrystus jest Zbawicielem naszym, Ofiarą poświęconą dla odkupienia naszego, lecz jest także Mistrzem i wzorem najświętszym, który naśladować winniśmy, o ile za łaską Jego zdołamy, w naszej słabości niezmiernej. Najmiłosierniejsze Serce JEZUSA, litując się nad nami, chciało pod każdym względem zastąpić nędzę naszą, a widząc, jak niezdolni jesteśmy godnie dziękować Bogu za Jego łaski, widząc też, jak często zaniedbujemy tę najświętszą powinność dziękczynienia, Serce to przenajdroższe stało się za nas dziękczynną ofiarą w Przenajświętszym Sakramencie, a oprócz tego w Ewangelii świętej podało nam wiele przykładów, które powinny być dla nas wszystkich najwymowniejszą, najskuteczniejszą wdzięczności nauką.

Gdy jeszcze był zamknięty w żywocie Panieńskim Przenajświętszej Matki Swojej, Zbawiciel pobudza Niepokalaną Dziewicę do zaśpiewania owej pieśni dziękczynnej, którą ustawicznie powtarza Kościół święty, gdy na wszystkich krańcach świata śpiewa: „Magnificat“. Wielbi dusza moja Pana! Zaledwie Boskie Dzieciątko JEZUS na świat zawitało; zaraz Aniołom swoim rozkazuje, aby pieśń uwielbienia i wdzięczności zanucili ziemi śpiewając hymn dziękczynny: „Gloria in excelsis Deo“. Chwała na wysokości Bogu! Później, w dalszym życiu swoim, gdy już Odkupiciel Boski jawnie rozpoczął lud Swój nauczać, prawie zawsze przed spełnieniem cudów, które tak licznie rozsiewał na ziemi, wznosił najpierw dziękczynienie ku Ojcu Swemu w Niebiesiech. I tak na puszczy, gdy chciał nakarmić głodną rzeszę, wziął JEZUS chleb, dzięki uczyniwszy rozdał siedzącemu ludowi pokarm cudownie rozmnożony. Gdy stanął nad grobem Łazarza, aby wskrzesić umarłego przyjaciela swego, JEZUS podniósłszy oczy Swe w górę, rzekł: Ojcze, dziękuję Tobie żeś Mię wysłuchał! Gdy przy ostatniej wieczerzy chciał nam zostawić wiecznie trwającą pamiątkę Swój miłości w ustanowieniu Eucharystii Przenajświętszej, cóż uczynił Pan JEZUS? Oto podniósłszy Boskie Swe oczy, wziął chleb, a dzięki uczyniwszy, łamał, rozdawał i mówił: Bierzcie a jedzcie, to jest Ciało moje, które za was będzie wydane, to czyńcie pamiątkę Moją. Więc ostatnia Jego nauka jeszcze nas pobudza do wdzięczności, ostatni dar Jego, dar przenajdroższy jest Boską Eucharystią, Ofiarą dziękczynienia! O jakże to nas przekonywać powinno, że Pan JEZUS w miłosierdziu swoim od nas biednych i nędznych żąda hołdu wdzięczności, a że nie jesteśmy zdolni zdobyć się na dziękczynienie godne boskiego Majestatu, dlatego więc Zbawiciel chce aby w Kościele Bożym ofiara Mszy św. nieustannie odprawianą była; jako sam objawić raczył Św. Brygidzie: „Ciało moje codzienne poświęcane bywa na ołtarzu, aby ci, którzy Mnie miłują, częściej na dobrodziejstwa Moje wspominali.“

Ta, której życie było najdoskonalszym odbiciem i naśladowaniem przenajświętszych doskonałości JEZUSA, Niepokalana Maryja Dziewica, daje nam także wzór najpiękniejszy wdzięczności i dziękczynienia, które w Jej sercu przeczystym nie ustawało nigdy. Święci pisząc o tej Świętych Królowej, opowiadają, nam, że Niepokalana Dziewica nieprzerwane dzięki składała Bogu, a nie chcąc, aby zwykłe stosunki towarzyskie odwracały Ją od tego, osobom, które Ją witały, odpowiadała: Deo gratias! „dzięki niech będą Bogu!“ – i stąd to powstał wśród pierwotnych Chrześcijan zwyczaj witania się następującymi słowy: Benedicamus Domino: „Błogosławmy Panu!“ Na co odpowiadano: Dzięki niech będą Bogu: Deo gratias! Święty Augustyn nazywa to słowo najkrótszą, lecz najpiękniejszą modlitwą.

Ale powróćmy do Przenajświętszej Dziewicy, tej mistrzyni doskonałości wszelkiej. Zaledwie w kilku miejscach Ewangelia święta przytacza słowa wymówione przez Tę, którą Kościół Boży Stolicą mądrości nazywa; lecz w tej małej słów liczbie znajdujemy ową pieść cudowną: Magnificat , która jest najpiękniejszym wyrażeniem wdzięczności, przez Ducha Świętego natchnionym i wyśpiewanym ustami Niepokalanej Dziewicy.

W życiu Najświętszej Maryi Panny – objawionym wielebnej Maryi z Agreda, zakonnicy Franciszka Serafickiego, czytamy, że Niepokalana Dziewica tak pilną była w oddawaniu Bogu hołdu wdzięczności, iż nieustannie dziękowała Panu nie tylko za łaski Jej samej udzielone, lecz także za dobrodziejstwa ogólne, jakie Stwórca Wszechmocny wylał na świat cały, jakimi napełnił nie tylko stworzenia rozumne, to jest Aniołów i ludzi, lecz także martwe istoty, a także zwierzęta, ptaki, rośliny i wszystko cokolwiek jest pod słońcem.

Matka Boża przyjęła na siebie obowiązek dziękczynienia za wszelkie stworzenie, szczególnie jako Matka biednych grzeszników, bolejąc nad niewdzięcznością naszą względem Boga, usiłowała zastąpić to zapomnienie, to niedbalstwo ludzi. Usiłowała nagrodzić Swoją doskonalszą wdzięcznością brak tej cnoty w sercach naszych, i zniewagę, jaką przez to wyrządzamy Bogu, a zarazem krzywdę, jaką czynimy własnemu dobru naszemu, gdy przez niewdzięczność powstrzymujemy obfitość łaski, której Bóg zawsze udzielać nam pragnie.

Ile to łez Przenajświętsza Dziewica wylała, ile nocy przetrwała na modlitwie, ile westchnień najczulszych posyłała ku Niebu, aby Majestat Boży przebłagać za niewdzięczność, aby wynagrodzić serc naszych nieczułość.

Ach! ile zdołamy w słabości naszej, naśladujmy przykład JEZUSA i MARYI Przenajświętszej, rozbudźmy się z tego snu oziębłości, w którym zbyt długo gnuśnieją serca nasze, a jeśli miłość Boża jeszcze nie potrafi pobudzić nas do ciągłej pieśni dziękczynnej, wdzięczni bądźmy przynajmniej dlatego, że tym sposobem zapewnimy sobie szczęście i błogosławieństwo Boskie.

O Zbawicielu najmilszy, o przeczysta Matko Boża, czy to możliwe, aby w sercach chrześcijańskich taka oziębłość panowała? Czy daremnie przykład wasz najświętszy uderza w nasze oczy? Miłością za miłość czy Wam nie odpłacimy nigdy?

Matko miłosierdzia, przez Twe Serce Niepokalane, przez Boskie Serce JEZUSA błagamy, aby tak nie było! Tyś jest Matką pięknej miłości; złóż ten skarb najdroższy w biednym sercu naszym, a my przez Twe Serce najświętsze zwracać go nieustannie będziemy ku Boskiemu Synowi Twemu, ku Trójcy Przenajświętszej!

Źródło: Frederick W. Faber. O dziękczynieniu czyli uwagi o wdzięczności względem Boga. Gniezno : J. B. Langie, 1876.

Obraz: The Magnificat (© Biblioteca Apostolica Vaticana)




Owoce poznawania Maryi

Mistrz “Teddy” Tadeusz Pietrzykowski, znany z walk bokserskich w obozie Auschwitz, był czcicielem Matki Bożej. Podczas przyjęcia do obozu nosił Jej szkaplerz.

Jednak prawdziwe poznanie Maryi było możliwe dzięki św. Maksymilianowi Kolbemu, z którym Pietrzykowski spotykał się w obozie. Obserwując owoce oddania się Maryi u tego “bezgranicznego Jej czciciela”, dotarł do samej Niepokalanej, którą po wojnie uwieczniał na swoich rysunkach i obrazach. Pietrzykowski nie tylko uniknął śmierci, ale zmienił swoje życie – zamiast walk wręcz poświęcił się wychowaniu młodzieży.

Pierwsze swoje spotkanie ze św. Maksymilianem opisuje tak:

“Zauważyłem po drugiej stronie drogi więźniów z komanda grodzącego pastwisko. Tam właśnie jeden z Vorarbeiterów znęcał się nad jakimś więźniem, który czołgał się na czworakach, a Vorarbeiter kopał go z całych sił. Oglądana scena oburzyła mnie i postanowiłem dać nauczkę Vorarbeiterowi.
Zwróciłem się więc do pilnującego mnie Kommandofuhrera, mówiąc, że boksuję i chciałbym sobie potrenować z Vorarbeiterem, który bił więźnia. SS-man zgodził się na to, podszedł do swoich kamratów z SS pilnujących więźniów grodzących pastwisko, którzy też wyrazili na to zgodę. Spodziewali się dobrej zabawy […]. Mając zgodę SS-manów, podszedłem do Vorarbeitera, pytając go, za co bije więźnia. Vorarbeiter odburknął obraźliwie: »Zamknij pysk, ty durny Polaczku«. Nie byłem mu dłużny i w ostrych słowach kazałem, aby zostawił w spokoju swoją ofiarę. Wówczas oświadczył: »Chcesz i ty dostać?«. Przytaknąłem […]. Vorarbeiter doskoczył do mnie. Uderzyłem go wówczas raz, za drugim ciosem upadł na ziemię. SS-mani zaczęli bić brawa, a zdumieni więźniowie z dalsza, oniemieli, oglądali niezrozumiałą dla nich scenę. Po chwili Vorarbeiter wstał, znów doskoczył do mnie, więc po kolejnym moim ciosie upadł. Zapytałem wówczas: »Chcesz, żeby ciebie zawieziono do krematorium?«. Nie wiem, jak by na tym spotkaniu wyszedł Vorarbeiter (zabierałem się do sprawienia mu solidnego lania), gdyby nie interwencja ofiary Vorarbeitera.

Nagle złapał mnie ktoś za rękę, mówiąc: »Nie bij, synu, bracie, nie bij, synu!«. Proszący miał na nosie okulary w drucianej oprawie, z których jedno ramię zastępował kawałek sznurka. Z natury jestem porywczy (więc pierwszą myślą było stwierdzenie, jaki ja tam twój syn) i głośno powiedziałem: »Odczep się, odczep się, jeśli nie chcesz ty dostać […]«.
Proszący jednak nie ustępował, upadł przede mną na kolana i chwytając za ręce błagał: »Nie bij, synu, nie bij«. Zaśmiałem się z niego, stwierdzając: »Co, lepiej, aby on Ciebie bił?«.
Tego proszącego więźnia widziałem wówczas po raz pierwszy w życiu. Jego twarz była jakaś nienormalna: łagodna, dziwnie spokojna. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zabrakło mi języka w ustach. W końcu machnąłem
ręką i odszedłem”.

Pod wieczór ksiądz Jan Marszałek, który także przybył do KL Auschwitz w pierwszym transporcie, wyjaśnił „Teddy’emu”, kim był ów więzień, w którego obronie stanął. Ksiądz ten zaproponował mu spotkanie z ojcem Kolbem. Odbyło się ono w alejce brzozowej tzw. Birkenallee. Wspominał, że ojciec Kolbe pouczył go, aby Bogu pozostawił wymierzanie sprawiedliwości. Podkreślał też, że to właśnie szczególny kult Matki Bożej, której był hołdownikiem od dzieciństwa, zbliżył go jeszcze bardziej do księdza Kolbego, w którym poznał „jej bezgranicznego czciciela”.

Nie było to jedyne spotkanie z ojcem Maksymilianem. Parę dni po zdarzeniu na polach Babic ich drogi znów się skrzyżowały. „Teddy”, spotkawszy Kolbego, podarował mu kawałek chleba. Na drugi dzień okazało się, że jeden z więźniów ukradł go księdzu. Wzburzony „Teddy” postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość złodziejowi, ale i tym razem Kolbe nie pozwolił uderzyć więźnia, mówiąc, że widocznie jemu ten chleb był bardziej potrzebny i dlatego go ukradł.
Według relacji Pietrzykowsiego ojciec Kolbe powiedział wtedy: „Jeśli chcesz przychodzić do mnie, musisz opanować swój wybuchowy charakter”. Ta interwencja znów go zaskoczyła, a ponieważ miał w kieszeni kawałek chleba, dał go księdzu, który na oczach wszystkich przełamał chleb i jedną połowę dał złodziejowi, mówiąc
„on też jest głodny”. Na ten widok Pietrzykowski zaczął się buntować. Zarzekał się, że już nigdy więcej nie przyniesie mu chleba. Obietnic tych nie spełnił.

Ostatni raz widział ojca Kolbego podczas apelu, na którym franciszkanin dobrowolnie wybrał śmierć w zamian za życie skazanego współwięźnia. Tadeusz Pietrzykowski nie był w stanie zrozumieć zachowania księdza. Nie mógł pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie zobaczy: „Przypominam sobie dobrze, jak po rozejściu się na bloki, poszedłem jak zwykle na ową alejkę, gdzie dotychczas spotykałem się z księdzem Kolbem. Tutaj zastałem żywo dyskutujących dawnych uczestników tych drogich spotkań. Dowiedziałem się od nich, że ksiądz Maksymilian dobrowolnie zgłosił się na zakładnika w zamian za jednego z tych, którzy już byli wybrani. Nie byłem w stanie zrozumieć tego aktu: nie mogłem pogodzić się z myślą, że już nigdy nie zobaczę księdza Kolbego”.

Źródło: Opracowano na podstawie Bogacka M. (2012), Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego. Wydawnictwo Demart.

Ilustracja: Tadeusz Pietrzykowski, 1946 (Mistrz Tadeusz “Teddy” Pietrzykowski, E. Szafran, 2021).




Cnoty Maryi: Pokora

Pokora jest podstawą cnót wszystkich, zatem przypatrzmy się jaką była pokora Matki Bożej.

1. Święty Alfons powiada, że bez pokory nie można posiadać żadnej cnoty. Chociażby dusza jaka przyozdobioną była najpożądańszymi cnotami, ogołoconą z nich zostanie zaraz, jeśli postrada pokorę. Pokora jest cnotą tak niezbędną do zbawienia jak chrzest święty. Bez chrztu nie jest się chrześcijaninem, bez pokory nie może dusza być w stanie łaski Bożej. Dlatego Pan Jezus ucząc nas własnym przykładem cnót wszelkich, nakazuje, abyśmy przede wszystkim naśladowali Go w pokorze: Uczcie się, powiedział, ode mnie, iżem jest pokorny sercem. Otóż, ponieważ Maryja naśladowała Pana Jezusa jak tylko być może najdoskonalej we wszystkich cnotach, więc i po korę posiadał w najwyższym, jaki może być stopniu.

2. Gdy razu pewnego święta Matylda, rozmawiając z przenajświętszą Panną w objawieniu, prosiła Ją, aby powiedzieć raczyła, w jakiej cnocie ćwiczyła się głównie, odpowiedziała jej, że w pokorze. I dodała, że zawsze tak niskie o sobie miała mniemanie, że chociaż wiedziała, iż wbogaconą jest łaskami większymi od innych, nigdy nie ceniła Siebie Samej wyżej od drugich. A świętej Elżbiecie Opatce, także w objawieniu powiedziała, że poczytywała się za godną pogardy i na łaski Boskie nie zasługującą. Słowem, powiada święty Bernardyn Seneński, jak nikt z ludzi nie został wyniesiony do takiego szczytu łask, jak Maryja, tak podobnie nikt nie był tak pokornym, jak Ona.

3. Nie ma wątpliwości, że dla naszej natury skarżonej grzechem, według uwagi świętego Grzegorza Nicejskiego, cnotą najtrudniejszą do nabycia, jest cnota pokory. Jednak, ostrzega nas święty Alfons, że nie staniemy się nigdy prawdziwymi dziećmi Maryi, jeśli nie staniemy się pokornymi. Nie możesz biedaku, pisze święty Bernard, naśladować dziewictwa pokornej Maryi, naśladujże pokorę tej Dziewicy przeczystej. Maryja nienawidzi wyniosłych, a z największą łaskawością przygarnia do siebie pokornych, i woła nas tymi słowami Pisma Bożego: Jeśli kto jest maluczkim, to jest pokornym, niech przyjdzie do Mnie. O! najmilsi, czyż więc o tę cnotę świętej pokory, za którą nasza Matka niebie ska obiecuje przygarnąć nas do Siebie, nie będziemy starali się jak najusilniej? Owszem, i właśnie o nią prośmy Ją z całego serca.

V. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.

R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się. O! Maryjo, pokory wzorze niezrównany, daj nam pokorę tak serdecznie umiłować, abyśmy ćwicząc się w niej przy każdej sposobności, dowiedli, że naśladować Cię w tej świętej cnocie jak najszczerzej pragniemy. Co niech sprawi Syn Twój najmilszy Pan nasz, Jezus Chrystus, który z Bogiem Ojcem żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.

Prosząc Matkę Bożą o cnotę pokory, odmówmy Zdrowaś Maryja.

Skąd w Przenajświętszej Pannie mogła być najgłębsza pokora?

1. To, że Maryja nie ceniła się wyżej od innych, i nawet wskutek najgłębszej pokory, jaką obdarzona była, poczytywała się niegodną łask Boskich, nie oznacza, powiada święty Alfons, aby się miała za grzesznicę. Albowiem według słusznej uwagi świętej Teresy, pokora jest prawdą, jest prawdziwym, właściwym ocenieniem się przez nas samych. Stąd też nie należy przypuszczać i tego, żeby przenajświętsza Panna nie uznawała, że obdarzoną została większymi łaskami, niż wszyscy inni ludzie; gdyż prawdziwa pokora i choćby najgłębsza, nie przeszkadza oceniać właściwie dobrodziejstw Boskich, i za nie być przejętym należną wdzięcznością. Gdy więc Maryja wiedziała, że i najmniejszego grzechu nigdy nie popełniła, i oceniała jak najwłaściwiej niezmierne łaski, którymi Ją Bóg obdarzał, skądże mogła mieć niskie o Sobie rozumienie?

2. Oto stąd, powiada święty Bernardyn, że przenajświętsza Panna, otrzymawszy więcej od innych światła do poznania miłości Boga granic nie mającej, tym lepiej też poznawała że nawet Ona, w porozumieniu z Bogiem, jest jakby niczym. I podobnie oceniając lepiej od innych Jego świętość nieograniczoną, i ciągle się w nią wpatrując, własną miała jakby za nic. A przy tym, Ona lepiej jak ktokolwiek była przeświadczoną o tym, że cokolwiek jest w nas dobrego, jest to jedynie darem Boskim. Im więc widziała się więcej wzbogaconą łaskami, tym bardziej się upokarzała, bo tym silniej była przeświadczoną, że jest to nie Jej, lecz Boga dziełem.

3. I my też, najmilsi, byleśmy się pod tym względem szczerze obrachowali z sumieniem, a uznać będziemy musieli dwie rzeczy: Jedną, że im kto ma niższe pojęcie o wielkości Boga, tym łatwiej ma siebie samego za coś. I znowu, im kto słabsze ma wyobrażenie o świętości Boga, tym siebie łaskawiej ocenia, tym mniej brzydzi się sobą, jako grzesznikiem. A stąd niektórzy dochodzą, niestety, i do tak strasznej ostateczności, że w najsprośniejszych grzechach pogrążeni, są pełni wyniosłości, pychy i zarozumiałości. Przeciwnie zaś, im kto świętszy, tym niezawodnie pokorniejszy. Prośmy naszą Matkę niebieską, aby nas od pychy zachowała, a cnotą pokory obdarzyć raczyła.

V. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.

R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się. O! Maryjo, ze świętych najświętsza, a więc i z pokornych najpokorniejsza, uchowaj nas od pychy i zarozumiałości, a obdarz łaską, pokornego uznania, żeśmy nędzni grzesznicy żadnego wywyższenia niegodni. Co niech sprawi Syn Twój najmilszy, Pan nasz Jezus Chrystus, który z Bogiem Ojcem itd.

Prosząc Matkę Bożą o łaskę pokornego uznawania naszej nędzy i złości, odmówmy Zdrowaś Maryja.

W czym głównie objawiła przenajświętsza Panna swoją Pokorę?

Pokorę, którą Maryja jaśniała przez całe błogosławione życie Swoje, objawiła Ona szczególnie w chwili Zwiastowania.

1. Przysłany z nieba Anioł staje przed Przenajświętszą Panną, i najpierw w imieniu Boga oznajmia Jej, że jest łaski pełną, co znaczyło, że jest ze wszystkich istot, jakie są w niebie i na ziemi, istotą po Bogu najświętszą. A cóż na to Maryja? Czy dowiadując się, a z wszelką pewnością, że do takiego szczytu doskonałości jest podniesioną, doznaje jakiegoś, już nie mówię, uczucia pychy, ale przynajmniej zadowolenia? Wcale nie. W Ewangelii bowiem napisano, że gdy usłyszała te słowa Anioła, zmieszała się na mowę jego. A dlaczego? Bo tak jak pyszny miesza się, gniewa i oburza, gdy mu się kto przygani, tak przeciwnie pokorny doznaje zmieszania gdy go kto chwali. Święty Bernardyn powiada, że gdyby Anioł powiedział Maryi, że jest grzesznicą największą w świecie, byłaby się wcale nie zdziwiła; lecz, słysząc tak nadzwyczajne o Sobie pochwały, zmieszała się bardzo. — O! cóż to za pokora!

2. Następnie Anioł zapowiada Jej, że wybraną została na Matkę Boga, i w imieniu tegoż Boga domaga się od Niej przyzwolenia na to. Otóż, Maryja, posiadając pojęcie nie skończonej wielkości i świętości Boga tak dokładnie jak nikt inny, oceniała doskonale całą szczytność godności Macierzyństwa Boskiego. Jednakże i to nie przywodzi Jej ani do cienia jakiejś wyniosłości, ani nawet do radowania się z tak niezmiernego wyniesienia. Żywiej jak kiedykolwiek, przejęta uczuciem wielkości Boga, który Ją wybrał na Matkę, a stąd jeszcze lepiej ani żeli dotąd, pojmując własną nicość, w całej szczerości uznaje się niegodną takiego zaszczytu. Lecz też i opierać się woli Stwórcy najwyższego, jako prawdziwie pokorną nie może, więc powiada: Oto Ja służebnica Pańska, a zatem przede wszystkim obowiązkiem jest Moim spełniać Jego wolę: niech mi się stanie według słowa twego. A tak w chwili, gdy wyniesioną zostaje do najwyższej po Bogu godności, pokorna Maryja uznaje się tylko najuniżeńszą służką, i jedynie aktem pokornego posłuszeństwa staje się Matką Boga.

3. A my najmilsi! czy jeśli nas ludzie chwalą, doznajemy stąd przykrego wrażenia? Czy przeciwnie, a może nawet sami się o to ubiegamy? Jeśli tak jest, to pokory w nas nie ma… A także, czy do wyższych godności nie wzdychamy, chociaż wcale nie widzimy, żeby nam je wola Boża przeznaczała? Albo też, czy nie zdaje się nam, że jesteśmy czegoś lepszego warci jak to, czym ze stanu naszego jesteśmy? Wreszcie czy nie zazdrościmy tym, którzy są w stanie szczytniejszym od naszego? O! jeśli bron Boże tak się dzieje z nami, wtedy już na dobre pycha się w nas rozsiadła. Prośmy pokorną Maryję, aby nas od tego uchować raczyła.

V. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.

R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się. O! Maryjo, któraś godność macierzyństwa Boskiego i jedynie z pokornego posłuszeństwa woli Bożej na Siebie przyjęła, daj, abyśmy pokornie i wiernie Bogu naszemu służąc w stanie, wolą Jego nam wskazanym, zgotowane w niebie nagrody dla pokornych otrzymali. — Co niech sprawi Syn Twój najmilszy, Pan nasz Jezus Chrystus, który z Bogiem Ojcem itd.

Na uproszenie sobie łaski wiernego, a pokornego służenia Bogu w stanie, w jakim nas umieścił, odmówmy Zdrowaś Maryja.

Źródło: o. Jan Tomasz Leszczyński, Czytanie majowe o cnotach Maryi, Polish American Publishing Company, 1920.




Alojzy Gonzaga – prawdziwy syn Maryi cz.II

Przełożeni wiedząc, jaki ogień miłości dla Matki Bożej płonie w sercu Alojzego i jak pragnie ogień ten i w sercach innych zapalić, rozkazywali mu czasami dawać krótkie nauki na zgromadzeniach Kongregacji Mariańskiej. Nic milszego nie mogło być dla świętego nad taki rozkaz; słuchacze czuli, że to syn Matkę swą wychwala i zachęca do oddawania Jej należnej chwały. Większe jeszcze wrażenie wywierały pochwały Maryi, które Alojzy z właściwą prawdziwie miłującym przemyślnością, umiał wplatać do swych pobożnych rozmów. Gdy między najbliższą rodziną wybuchły groźne niesnaski, a matka jego wiele z tego powodu miała do cierpienia i obawiała się nawet słusznie o los najmłodszych swych dzieci; wtedy dobry syn przypominał jej, że najlepszą radę i najpewniejszą osłodę znaleźć może u stóp Matki Boskiej Bolesnej. «Na drodze swej, pisał, masz za przewodniczkę Matkę Bożą; jeśli w tę przewodniczkę dobrze się wpatrzysz, to zdaje mi się, nie będziesz potrzebowała innej pociechy. Nie w innym bowiem celu Zbawiciel nasz przeprowadził błogosławioną swą Matkę przez gorzkie wody cierpienia; jak aby przez to nam tę wodę osłodzić.» — »Niech Bóg, czytamy w innym liście, pisanym przy zbliżających się świętach Bożego Narodzenia,— teraz cię pocieszyć raczy i napełnić swą łaską. Niech się nad tobą ulituje za przyczyną Najświętszej swej Matki, która jak to sobie wyobrazić możesz, pełną była w tym czasie troski, a zarazem pełną radości. Pełna była troski z powodu doczesnego ubóstwa w stajence, ubóstwa tak wielkiego, że nie była nawet w stanie zabezpieczyć od zimna dziecięcia swego Jezusa i ulżyć Mu w czymkolwiek w Jego potrzebach i cierpieniach. Ale zarazem przepełniona była radością, patrząc na Boskiego swego Syna, który raczył na ziemię zstąpić…; radowała się i zapominała o swych cierpieniach i boleściach, bo nie tylko przecież człowiek, ale i Bóg na świat przez Nią przyszedł. Jeśli kiedy, to w obecnym twym położeniu, zapatrywać ci się należy na ten przykład Najśw. Panny; pocieszaj się jak Ona się pocieszała, czerp ulgę o Niej myśląc, Jej się przypatrując. Wszak Ona prawdziwą naszą Królową, z której przykładu większe przecież dla nas płynie wzmocnienie i większe wesele, niż z przykładu królowej hiszpańskiej, na której dworze dawniej przebywałaś, lub nie wiem już kogo innego, doświadczającego podobnych kłopotów. Pociechą jest dla nas zasmuconych mieć towarzyszów w swym smutku; a jakąż więc mieć możesz większą pociechę w twych cierpieniach i troskach, nad towarzystwo Najśw. Dziewicy?«

W innym, niemal surowym tonie, ale z niemniejszą gorliwością i prawdziwie rozumną miłością, która przede wszystkim nieśmiertelną duszę bliźniego swego kocha i o niej pamięta, przemawiał Święty do brata swego Rudolfa, zaklinając go »na miłość Bożą, miłość Serca Jezusowego i Najśw. Panny«, aby położył raz kres dawanemu przez siebie zgorszeniu i publicznie je naprawił. Wezwaniu temu stało się zadość, ale Alojzy wpół drogi nie stając, spocząć nie chciał, dopóki by brata nie doprowadził do zupełnego oczyszczenia się przed Bogiem w generalnej spowiedzi, a następnie do rozpoczęcia innego niż dotąd życia. We wszystkich listach nie tylko do Rudolfa ale i do żony jego pisanych, ciągle do tego przedmiotu wraca; widać jak mu sprawa zbawienia duszy swego brata na sercu leżała; widać, jak temu, kto Jezusa prawdziwie miłuje, chodzi o dusze, krwią Jezusową odkupione. Na niewiele miesięcy przed śmiercią nakreślił Święty Rudolfowi w czterech obszernych listach cały program duchownego życia, program wedle którego z paroma może małymi odmianami każdy, kto dobrze w ślady i wedle rad Alojzego Bogu chce służyć, własne swe życie może urządzić.

«Przede wszystkim, pisał w Marcu 1590 , przygotuj się w czasie tego Wielkiego Postu do dobrej spowiedzi generalnej, począwszy przynajmniej od spowiedzi generalnej, do której o ile wiem, przystąpiłeś przed pięciu latami w Mantui. W ten sposób nabędziesz pewności, o ile to przynajmniej w teraźniejszym życiu jest możliwe, że ci w sumieniu żaden grzech nie pozostał i usuniesz z duszy wszelkie złe, które pozostać jeszcze mogło z dawnych nie dość szczerych spowiedzi, gdyś nie śmiał się jawnie przyznać do godności sługi Chrystusowego. Następnie dwie ci zwłaszcza rzeczy polecam: miej zawsze w największej czci łaskę Bożą i staraj się wiernie z łaską współdziałać… Wchodząc bardziej w szczegóły, proszę cię, nie zaniedbuj nigdy porannego pacierza; nie udawaj się nigdy na spoczynek, nie zastanowiwszy się wprzód przez chwilę, czyś w czym Boga nie obraził, a jeżeli co nie daj Boże, sumienie wyrzucałoby ci jaki grzech ciężki, wzbudź postanowienie, że z grzechu tego wyspowiadasz się, jak tylko będziesz mógł najprędzej. Pamiętać winieneś, że spowiedź ci jest niezbędną, ilekroć poczuwasz się do grzechu ciężkiego!, i że nie należy ci wtedy z nią zwlekać do pewnego oznaczonego czasu, np. do Wielkanocy, lub innego jakiego święta; bo i któż dał ci zapewnienie, że będziesz jeszcze wtedy przy życiu?»

«Dalszym obowiązkiem twym jest działać dobrze wobec ludzi. Tu przypominam ci uszanowanie, które okazywać winieneś twym krewnym i przełożonym; więcej w tym przedmiocie mówić nie chcę, bo przekonany jestem, że sam jego wagę rozumiesz. Również i nie dlatego jakobym sądził, że potrzebujesz w tym kierunku mego napomnienia, ale obowiązek swój spełniając, zalecam ci cześć winną margrabinie matce twej, jako matce i to takiej dobrej matce.»

«Z braćmi swymi, jako głowa rodziny, żyć winieneś w takiej jedności i w ten sposób z nimi przestawać, aby mieli zawsze przyczynę dziękowania Bogu, że was ze sobą połączył. Co się tyczy poddanych, jedno tylko ci powiem: Bóg poruczył ich w szczególny sposób twojej opiece; masz zatem obowiązek troszczyć się o ich doczesne i duchowne potrzeby; jak Boska Opatrzność nad tobą czuwa i tobą się opiekuje, podobnie usiłuj po stępować sobie względem swych poddanych i starać się o ich dobro. Zresztą ufam Panu, że On sam pouczać i prowadzić cię będzie na drodze tego żywota i zaprowadzi nas do wiecznej ojczyzny. Dlatego przecież wstąpiłem do zakonu i teraz w nim żyję, aby i z tobą i z wielu innymi dostać się kiedyś do tej ojczyzny».

«Do nieba, do ojczyzny dojść mi już dozwól! — kiedyż pozwolisz mi się ze sobą na wieki połączyć?» — tak wzdychał i modlił się Alojzy i pałając z dnia na dzień silniejszym ogniem miłości Bożej, wołał ze św. Pawłem: «Pragnę być rozwiązanym i być z Chrystusem!». —«Przyjdź Panie Jezu!» — «0wszem, przychodzę prędko«, usłyszał wewnętrzny głos, nie dozwalający mu wątpić, że pragnienia jego i modlitwy zostały wysłuchane. Za piękny, za wonny to był kwiat, aby długo na biednej tej ziemi mógł pozostać! W Rzymie, podobnie jak w całych Włoszech, rozgościły się w r. 1590 i 1591 dwie straszne klęski: głód i morowa zaraza; w samym mieście wiecznym paść miało w tym czasie ich ofiarą około 60.000. Z przerażeniem, jakie klęski te wzniecały, szła tylko na równi miłość chrześcijańska, nie zważająca na żadne względy, żadne niebezpieczeństwa, byle cierpiącym, i umierającym przynieść osłodę, ulgę dla ciała, pociechę dla duszy. Jak inne zakony, tak i Jezuici przemienili swe klasztory w szpitale, do których zewsząd z ulic i zaułków znosili chorych, pielęgnowali ich i przygotowywali na drogę wieczności. Jedni opiekowali się zarażonymi , inni przebiegali ulice Rzymu, żebrząc w imię miłosiernego Jezusa, o jałmużnę dla nieszczęśliwych chorych.

Do tych ostatnich dozwolili przełożeni, usilnymi jego prośbami zniewoleni, przyłączyć się i Alojzemu. Z torbą na ramieniu, w wytartym, prawdziwie żebraczym odzieniu, szedł święty od domu do domu i wyciągał pokornie rękę po grosz jałmużny. Ale za mało to było dla tej miłością Bożą, a więc i miłością bliźniego pałającej duszy. Po kilku dniach znowu udał się do przełożonych błagając, by mu nie bronili służyć chorym, wespół z paru innymi współbraćmi, w szpitalu św. Sykstusa. Prośby jego tak były gorące, tak przekonywujące, ze tym razem odniosły pożądany skutek. Radość Alojzego nie znała granic; z poświęceniem, które wielka miłość Boga wlać do serca jest w stanie, oddał się zupełnie na usługi mimowolny wstręt wzbudzających chorych; obmywał ich rany, opatrywał wrzody, podawał lekarstwa i pożywienie, cieszył opowiadaniem o radościach niebieskich, które ich czekają za chrześcijańskie znoszenie krótkiego cierpienia na ziemi. — «Jak możesz, zapytano jednego z młodych towarzyszy Alojzego, tak jawnie życie swe narażać?» — «Gdy patrzę na Alojzego, odparł tenże, gdy widzę jego heroiczne męstwo i miłość, i mnie wszelka bojaźń opuszcza.»

Przełożeni, lękając się o życie Świętego, nakazali mu opuścić szpital św. Sykstusa, a udać się do szpitala Matki Bożej Pocieszenia gdzie mniej ciężko chorzy znajdowali przytułek. Na ulicy do tego szpitala wiodącej, leżał jakiś nieszczęśliwy nagle straszną chorobą napadnięty i wił się w boleściach. Wszyscy mijali go z przestrachem; jeden Alojzy, prawdziwie dobry Samarytanin, pod biegł doń czym prędzej, wziął go na wątłe swe barki i z drogim tym ciężarem dowlókł się raczej, niż doszedł do szpitala. Z radością patrzyła z nieba Opiekunka szpitala, Matka Nąjśw. Pocieszycielka na ten heroiczny postępek swego syna, dopełniający miary jego zasług; w nagrodę najlepszą mu zgotowała pociechę, powołując go do siebie do nieba.

Tego samego jeszcze dnia (3 Marca 1591) pochwyciła Alojzego straszna choroba i zmusiła go położyć się do łóżka. Święty nie wątpił na chwilę, że dni jego na ziemi już po liczone, a radość jego z tego powodu tak była wielka , że aż sam jej się przeląkł i zapytał spowiednika swego, równie znanego ze swej świętości, jak nauki O. Roberta Bellarmina, czy nie ma w tym jakiejś złudy, jakiejś zasadzki szatańskiej. »Nie bój się, uspokoił go Bellarmin, nie tylko nie zdrożną, ale dobrą jest rzeczą, pragnąc umrzeć, aby z Bogiem się połączyć; wielu świętych czuło to pragnienie i za wielką łaskę je sobie uważali.«

Siódmego dnia choroba przybrała tak groźne rozmiary, że lekarze stracili wszelką na dzieję. Alojzy wyspowiadał się, przyjął Komunię św. i ostatnie Olejem św. namaszczenie j i czekał, rychło Panu spodoba się do siebie | go zawezwać. Tymczasem nastąpiło chwilowe polepszenie, które równie zakonną jednym duchem, jak i ziemską jedną krwią połączoną rodzinę, jak wszystkich co w Rzymie i po za Rzymem Alojzego poznali i pokochać musieli, niewymowną napełniło radością. Wszyscy winszowali sobie, że Bóg zostawia im jeszcze Świętego na ziemi i że będą się mogli i na dal na jego wzór zapatrywać, jego modlitwami wspierać; on jeden nie wątpił, że to chwilowa tylko zwłoka i próba; wciąż myślał o połączeniu z Bogiem, gotował się do śmierci, a przed najbliższymi nie krył się nawet, że mu Pan Bóg w obietnicach swych wierny, bliską śmierć z miłosierdzia swego raczył obiecać.

Co Alojzy w tych ostatnich tygodniach życia myślał i czuł, jak serce jego do Boga się wyrywało, i jak pod skrzydła opiekuńcze Maryi się chronił, to poznać można z dwóch listów do matki, jego testamentu — jak je słusznie nazwano. Pierwszy list pisany był 5 Kwietnia, gdy gwałtowna gorączka już ustąpiła i wszyscy z wyjątkiem samego Alojzego, rokowali mu bliski powrót do zdrowia: «Pragnę przynieść ci prawdziwą pociechę i dlatego napominam i proszę: patrz na tę Matkę, która więcej wycierpiała, niż jaka bądź inna matka na ziemi… Masz wiele i ciężkich cierpień do zniesienia, ale długo cierpienia te trwać nie będą; bo jeżeli ze świętem poddaniem się przyjmować będziemy wszystko z ręki Bożego Majestatu, dojdziemy i pewnie i niezadługo do obiecanej ziemi. Pocieszaj się zatem z Najśw. Panną; u boku Jej wypoczywaj. I ja już dochodzę do kresu mych kłopotów i jeżeli tak podobać się będzie Boskiemu Majestatowi, to ufam w Panu naszym, że udzieli mi najwyższej łaski, jaką osiągnąć można t. j. śmierci. Przed miesiącem zdawało mi się, że już Pan daje mi «tę łaskę; otrzymałem Wiatyk i ostatnie Namaszczenie, ale spodobało się Panu dar swój odwlec. Teraz przygotowuje mię Bóg do tej łaski pozostałą, ciągłą gorączką. Lekarze nie wiedzą, jak się skończy i próbują różnymi środkami ratować me zdrowie. Cieszę się myśląc, że Bóg, Pan nasz chce mię obdarzyć o wiele lepszym zdrowiem, niż to w mocy jest ludzkiej, a tak spędzam czas wesoło, krzepiąc się nadzieją, że Bóg za niewiele miesięcy odwoła mię z tej ziemi umarłych do ziemi żyjących, ze społeczeństwa ludzkiego do społeczeństwa Aniołów i Świętych w niebie, słowem od tych doczesnych i znikomych rzeczy do oglądania Boga, który mieści w sobie wszelkie dobro»…

Drugi list podyktował Alojzy, bo sam już dla osłabienia nie mógł pióra utrzymać w ręku, dnia 10 Czerwca, a zatem na półtora tygodnia przed śmiercią: «List Twój zastał mię jeszcze przy życiu w krainie umarłych; lecz teraz nie długi już czas, a pójdę Boga wiecznie chwalić w kraju żyjących… Gorączka, począwszy od uroczystości Wniebowstąpienia, z powodu lekkiego przeziębienia poczęła się zwiększać tak, ze teraz zdążam krok za krokiem w objęcia Niebieskiego Ojca, w których jak się spodziewam, znajdę bezpieczny i wieczny odpoczynek. Jeżeli miłość, jak mówi św. Paweł, uczy się z płaczącymi płakać, a z radującymi się radować, to bardzo weselić się musisz, Najdroższa Matko, z łaski, którą Bóg Ci we mnie wyświadcza, wołając mię do prawdziwego wesela, dając mi pewność, że go już stracie nie mogę. Wyznaję Ci, że błądzę i gubię się w rozważaniu Dobroci Bożej, tego morza bez brzegów i dna, która za tak krótkie i drobne prace zaprasza mię do wieczne go spoczynku; zaprasza i wzywa do nieba, do najwyższego Dobra, któregom tak niedbale szukał; obiecuje wielką nagrodę za łzy, tak skąpo przelane. Nie obrażaj przeto Matko moja tej Dobroci Bożej, nie okazuj się względem niej niewdzięczną, opłakując śmierć swego syna, gdy on właśnie Boga oglądając żyć będzie, i o wiele lepiej niż teraz będzie Cię mógł wspomagać swą modlitwą. Rozłączenie nasze długo nie potrwa; tam w górze znów się ujrzymy i wspólnie weselić będziemy, a złączeni z Odkupicielem naszym, chwałę Mu dając ze wszystkich sił naszych i wielbiąc Jego miłosierdzie, nigdy się już ze sobą nie rozłączymy… Macierzyńskie Twe błogosławieństwo niech mi towarzyszy i dopomaga do przepłynięcia burzliwego morza tego świata, do szczęśliwego dopłynięcia do drugiego brzegu, tam, gdzie nadzieje me i pragnienia urzeczywistnić się mają»

Ostatni tydzień życia swego na ziemi spędził Alojzy w ciągłej rozmowie z Bogiem; czuwający przy nim bracia zakonni mówili, że ciało jego jeszcze na ziemi, ale dusza już w niebie. «Weseląc się idziemy,» powtarzał i prosił towarzyszy, aby mu dopomagali do śpiewania hymnu «Ciebie Boże chwalimy», na podziękowanie za łaskę zbliżającej się śmierci. W dzień Oktawy Bożego Ciała, 20 Czerwca, powtórzył po kilkakrotnie i «Dzisiaj umrę», a gdy go chciano przekonać, że się myli, uśmiechnął się słodko, ale nie przestał najusilniej prosić, aby go zaopatrzono Wiatykiem na zbliżającą się szybko drogę wieczności. Gorącej tej prośbie stało się wreszcie zadość; Alojzy przyjął do serca swego Boga, którego niebawem miał twarzą w twarz oglądać, a następnie pożegnał się z wszystkimi braćmi, każdego serdecznie ściskając, Wszyscy płakali; jeden Alojzy miał twarz rozpromienioną: »Ufam, mówił z dziecięcą prostotą, w krwi Chrystusowej, ufam w przyczynie Najśw. Panny Maryi, że prędko osiągnę szczęście niebieskie. Weseląc się idziemy!»

Chociaż po ludzku zdawało się, że śmierć jeszcze daleko i lekarze zapewniali, że w najbliższych dniach nie ma potrzeby się jej obawiać, to przecież spowiednik Alojzego, O. Bellarmin i dwóch innych kapłanów, pamiętając o uczynionej rano przepowiedni, postanowili spędzić przy nim noc całą. Około północy rzekł O. Bellarmin: «Powiedz mi, kiedy sobie będziesz życzył, abyśmy rozpoczęli odmawiać modlitwy za konających?» «Dobrze,» przyrzekł Święty, a po niedługiej chwili odezwał się: «Ojcze! już czas!»

Obecni uklękli, włożyli gromnicę do ręki umierającego i zaczęli głośno się modlić. Święty oczy utkwił w stojący na przeciw krucyfiks, jedną ręką trzymał gromnicę, drugą przyciskał do serca mały krzyżyk, i z cicha powtarzał odmawiane modlitwy; nagle wyrwało mu się głośniej ze serca i ust, najukochańsze imię, hasło życia całego: »Jezus!« i niewinna jego dusza uleciała do Jezusa.

W chwili rozłączenia się duszy z ciałem, Kościół modli się: «Przybywajcie święci Boży, pospieszajcie Aniołowie Pańscy, weźcie duszę jego, ofiarujcie ją w obliczu Najwyższego!» Aniołowie, do których Alojzy życiem swym, choć w ciele, to przecież anielskim się zbliżał, unieśli go w triumfie przed tron nieskalanego Baranka. Wyszła Maryja naprzeciw dobrego swego syna; ta, która mu tutaj była zawsze matką, ucieczką, orędowniczką; która mu się prawdziwie bramą niebieską stała, teraz w niebie Matką jest i Królową. Dla siebie już Alojzy niczego nie potrzebuje; ale osiągnąwszy sam wieczne szczęście, nie zapomina o tych, którzy o szczęście to walczyć jeszcze muszą; przed tron Maryi ich prowadzi i prosi: «O Maryjo! i tym synom Twoim bądź i okaż się, jakeś się mnie okazała dobrą matką, potężną obroną w niebezpieczeństwach duszy i ciała, najpewniejszą ucieczką we wszystkich pokusach i burzach». Obyśmy tylko na to wstawienie się Alojzego za nami starali się sobie zasłużyć; obyśmy naśladując cnoty, zapalając się miłością, która gorzała w sercu tego prawdziwego syna Maryi, okazali, że umiemy sobie cenie godność synów i towarzyszy N. Panny i rozumiemy, jakie na nas ta godność wkłada obowiązki! O to dziś, łącząc się z całym katolickim światem w uczczeniu Alojzego, serdecznie go prośmy: Naucz nas, święty nasz Patronie i wybłagaj nam gruntowne nabożeństwo do Matki Bożej; nabożeństwo, które by całym życiem naszym kierowało i wybiło swą pieczęć na wszystkich uczynkach, słowach, myślach i uczuciach naszych. Naucz nas we wszystkich potrzebach naszych, z dziecięcą ufnością do Maryi się zwracać; naucz nas na Jej wzór — w twe ślady — całe życie się zapatrywać! Uproś i naucz nas, o święty nasz Patronie, jak chroniąc się pod opiekuńcze skrzydła Maryi, pokutować mamy za dawne grzechy, a na przyszłość anielskie wieść życie; by i naszą duszę mogli kiedyś Aniołowie w triumfie u stóp Królowej swej, j u stóp Matki naszej złożyć!

Źródło: Prawdziwy Syn Marii Święty Alojzy Gonzaga, 1891, OO Jezuici.




Skępe: Odpust w święto Narodzenia NMP

W dniu 8 września br. w sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej Królowej Mazowsza i Kujaw w Skępem miały miejsce uroczystości odpustowe, którym przewodniczył abp Marek Jędraszewski.

W czasie homilii abp Marek Jędraszewski zaznaczył, że od początku Kościół widział w Maryi „Boży dar”. To z tego przekonania wyrosło m.in. dzisiejsze święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. 

Matka Boża – jako Boży dar – nawiedzała też mieszkańców Skępego i okolic. Ku Jej czci wybudowali kaplicę, w której umieszczono gotycką figurkę przywiezioną z Poznania przez Katarzynę Kościelecką. Było to wotum dziękczynne za uzdrowienie nóg. – Przemawiała swoim przesłaniem i swoją wymową do ludzi, którzy wpatrywali się w Jej oblicze – mówił metropolita krakowski, podkreślając godność matki i niezwykłe powołanie, jakim kobieta zostaje obdarzona w momencie poczęcia nowego życia. – Ono w niej jest. Cudownie, jeśli jej łono przyjmuje kształt serca, to znaczy, kiedy to dziecko może już czuć, że od samego początku jest upragnione i kochane – mówił arcybiskup. – [Pan Jezus] był całkowicie od Niej zależny – mówił i dodał, że mimo całej zależności od Maryi Jezus mógł czuć się pełen bezpieczeństwa. – Każda kobieta, która jest świadoma tego, że Bóg jest nad nią, Stwórca wszelkiego życia, będzie dla swojego dziecka największym gwarantem bezpieczeństwa i będzie z największą miłością i zatroskaniem otaczała to, co jest i co rozwija się pod jej sercem – podkreślał arcybiskup wskazując, że rodzice też powinni mieć świadomość zależności swojego istnienia od Boga. 

Każdego roku 8 września do Skępego docierają liczne grupy pielgrzymów z okolicznych miejscowości. Wierni przybywają do Sanktuarium nie tylko pieszo, ale również na rowerach. Z Płocka wyruszyła pielgrzymka rowerowa licząca 22 osoby. Czciciele Maryi dotarli także z Sierpca, Rypina i Proboszczewic.

Pielgrzymi rowerowi przed płocką katedrą
Figura św. Józefa

Źródło: https://diecezja.pl/aktualnosci/abp-marek-jedraszewski-w-skepem-uczyc-sie-milosci-od-maryi/

Fot. JR




Alojzy Gonzaga – prawdziwy syn Maryi

W tym samym roku (1568), w którym nasz św. Stanisław Kostka poszedł do nieba, do swej Matki, w dzień Jej cudownego Wniebowzięcia; dała Maryja ziemi, jakby w zastępstwie Stanisława, równie niewinnego, równie drogiego sobie syna, św. Alojzego. Dała go w ścisłym tego słowa znaczeniu, bo dopiero po ślubie uczynionym przez pobożną matkę do Najśw. Panny Loretańskiej, przyszedł Alojzy szczęśliwie na świat (9 Marca 1568); i słusznie też wiedząc, że Maryi życie zawdzięczał, uważał się zawsze na pierwszym miejscu za syna Maryi. Jako dobre dziecko, starał się od najmłodszych już lat nigdy Matce tej swojej nie wyrządzić choćby najmniejszej przykrości; starał się, a raczej Maryja zaszczepiając anielską niewinność w dziecinnym jego sercu, starała się, aby ukochany ten syn, był jakby jakimś obrazem na ziemi Jej nigdy żadnym pyłem nieskalanego dziewictwa.

Czym, pytał się dziewięcioletni zaledwie i chłopczyna, mógłbym się najlepiej Maryi przysłużyć, w jaki sposób miłość mą Jej okazać? I Gdy tak razu pewnego rozmyślał Alojzy j klęcząc przed ołtarzem Najśw. Panny we wspaniałym florenckim kościele »Najświętszego Zwiastowania«, posłyszał jakby wyraźną odpowiedź: »Poświęć dziewictwo swoje Matce Bożej; najmilszy to będzie dla Niej podarunek«. Alojzy i idąc za tym wezwaniem, złożył natychmiast gotowym i gorącym sercem ślub wiecznej czystości w ręce i u stóp Maryi; a Matka Boża dar ten przyjmując, wyprosiła mu natomiast i nadzwyczajną, bardzo niewielu świętym udzieloną łaskę, iż przez całe swe życie wolnym był od wszelkich zdrożnych myśli, od wszelkich, nawet najlżejszych pokus przeciw cnocie anielskiej.

Prawda, że Alojzy godnie tej łasce usiłował odpowiedzieć i ze swojej strony dokładał wszelkich starań, aby jej nie uronić. Kto go widział, jak ze spuszczonymi oczami, z cichą modlitwą na ustach, szedł po ulicach zachwycającej Florencji, ziemskich piękności nie widząc, bo ku niebieskiej, niestworzonej piękności wzrok miał skierowany; kto widział, jak w rodzinnym zamku Castiglione , otoczony zewsząd książęcym przepychem, mieć mogąc wszystko, czego serce i zmysły zapragną, uciekał od zabaw i rozkoszy, aby dalej od ludzi, ale bliżej Boga, trawił całe godziny na rozmyślaniu, klęcząc u stóp krzyża obok Matki Bożej Bolesnej; kto go słyszał odmawiającego codziennie godzinki do N. Panny, i jak idąc schodami, na każdym stopniu najczulszymi wyrazami Maryję pozdrawiał i uciekał się pod Jej opiekę; kto się przypatrzył temu dziecku Maryi, zatopionemu w modlitwie jak anioł, a karzącemu swe ciało, jakby był największym grzesznikiem; ten rozumiał, dlaczego jemu właśnie Maryja wyprosiła kosztowną perłę nie skalanej niewinności i jak tej perły strzec trzeba, aby jej nie zagubić, aby jej blasku nie przyćmić.

Alojzy starał się dobrze odpowiedzieć i współpracować z otrzymanymi łaskami, a tym samym inne coraz wyższe sobie wypraszał. Pierwsza Komunia św., którą otrzymał w dwunastym roku życia z rąk św. Karola Boromeusza, rozpoczęła jakby nową epokę na drodze, którą już i dotąd tak szybko zdążał do świętości; rok ten zwykł był sam Alojzy nazywać rokiem swego »nawrócenia« do Boga. Już teraz przyświecać mu zaczęła myśl wyrzeczenia się zupełnie świata, a oddania się Stwórcy swemu bez ujmy i zastrzeżeń, służąc Mu w zakonie. Myśl ta rozwijała się i dojrzewała z dniem każdym pod wpływem ogrzewających promieni łaski Bożej; równie we Włoszech, w rodzinnym domu, jak później w Madrycie, dokąd udał się razem z ojcem, aby zostać z woli królewskiej paziem następcy tronu hiszpańskiego, Jakuba; jak też i wtedy, gdy na codziennym rozmyślaniu z Bogiem w modlitwie się łączył, jak gdy zmuszony czasami do uczestniczenia w dworskich pompach i uroczystościach, widział całą ich czczość i z tym większą tęsknotą wzdychał za chwilą, w której wolno mu będzie wszystkie te ziemskie węzły potargać, jednemu tylko Bogu zupełnie się oddać. Sam Alojzy zapisywał sobie w dzienniczku pragnienia i uczucia, które Bóg w tym czasie w jego sercu wzbudzał, a notatki te pokazują najlepiej, jak dobrze mimo młodocianego wieku, rozumiał ważność wyboru stanu i jak rozumnym i, widocznie z rozmowy z Bogiem, zaczerpniętymi powodami jedynie w tym względzie się kierował: «Zastanów się Alojzy! jak szczęśliwe jest życie w zakonie; tam świat sideł nie zastawia, tam do grzechu nie ma okazji!… Zakonnik nie ubiega się za chwalą, nie zważa na ziemskie, przemijające dobra; nie spogląda zazdrosnym okiem na cudze majętności; szczęśliwym jest, gdy Bogu służy, któremu kto służy ten króluje. A nie jest rzeczą podziwienia godną, ze zakonnicy zawsze są spokojni i weseli, i nie lękają się ani śmierci, ani sądu, ani mąk piekielnych, bo nie poczuwają się w sumieniu do żadnego ciężkiego grzechu, lecz raczej dniem i nocą zbierają niebieskie skarby, nieustannie pobożnymi uczynkami zatrudnieni, z Bogiem lub dla Boga pracując… Gdy wstąpisz do zakonu, zrzucisz z siebie za jednym zamachem wszystkie krępując cię więzy; wszystkim trudnościom zamkniesz bramę; uwolnisz się od wszystkich ludzkich względów; będziesz mógł cieszyć się zupełnym pokojem, będziesz mógł Bogu z wszelką doskonałością służyć.»

W dniu każdym, w każdą zwłaszcza uroczystość Maryi polecał Alojzy ukochanej swej Matce sprawę zakonnego swego powołania, prosił Ją, aby mu jasno dała poznać wolę Boskiego swego Syna, aby prowadziła jego krokami i do pożądanego celu doprowadziła. Zbliżało się właśnie święto Wniebowzięcia N. Panny (1583), drogie sercu każdego dziecka Maryi, bo każde dziecko cieszy się z radości i triumfu swej matki. Alojzy przygotował się szczególnymi umartwieniami i modlitwami do należytego obchodzenia tej uroczystości; w sam dzień Wniebowzięcia przystąpił do Komunii św., a następnie klęknął przed obrazem Królowej niebieskiej i prosił ją ze łzami: »O Matko, naucz, oświeć mię, co mam zrobić?« W tej chwili, niby odpowiedź z nieba, posłyszał w głębi serca wyraźny, nie dający się przytłumić głos: »Wolą Bożą jest, abyś wstąpił do zakonu Towarzystwa Jezusowego«. Teraz już wiedział Alojzy, co ma czynić; wiedział wprawdzie również, że ciężkie mu przyjdzie stoczyć walki, wiele przezwyciężyć trudności, zanim będzie mu wolno przestąpić na całe życie klasztorne progi; ale ufał też, że potężna a miłościwa Pani, która mu wolę Bożą objawiła, dopomoże do jej spełnienia.

Odtąd rozpoczęła się walka ciężka i długa, walka, którą choć w innych rozmiarach i na innym polu przejść musi każdy, kto szczerze i wiernie Bogu chce służyć. Przeciw nam stają do walki, do grzechu ciągnąc, nasze własne namiętności, ziemskie ułudy i szatańskie pokusy; przeciw Alojzemu, przeszkadzając mu do osiągnięcia w zakonie wyższej doskonałością stanął na pierwszym miejscu ojciec, margrabia Ferdynand, a razem z nim cała niemal bliższa i dalsza rodzina Gonzagów, mnóstwo przyjaciół i bardzo skądinąd poważnych i uczonych mężów, nawet paru przez ojca uproszonych kapłanów. Ferdynand marzył o innej, ziemskiej karierze dla najstarszego swego syna, a z ukochanym tym swym marzeniem nie mogąc się rozstać, używał wszelkich możliwych i niemal niemożliwych środków, aby wybić Alojzemu z głowy i ze serca myśl oddania się Bogu w zakonie. «Patrz, mówił mu raz, ile dobrego zrobić możesz, rządząc po chrześcijańsku w twym księstwie; czyż sądzisz, że będziesz mógł więcej dla Boga pracować w klasztorze?» — «Nie truj mi życia, prosił kiedy indziej, czyż i tak nie mam dosyć smutków, aby własny syn miał mi najcięższego bólu dodawać?» To znowu unosząc się gniewem wołał, że takiego niewdzięcznego dziecka znać nie chce i groził, że go sromotnie z pałacu wypędzi. A może też, pomyślał, podróże, uczty, zabawy, zmiękczą ten dziwny hart duszy Alojzego, rozpalą miłość ziemskich przyjemności, okażą mu, że dobrze jest na świecie żyć i światu służyć; — i nakazał mu zwiedzić kolejno pokrewne dwory książęce w Mantui, Ferrarze, Padwie, Turynie. Ale wszystkie te środki, prośby i groźby, słodkie namowy i uczone dysputy, przepych książęcych pałaców i wystawność umyślnie dian urządzanych uczt, zabaw i turniejów, nie wywierały na bohaterskim młodzieńcu najmniejszego wpływu. «I cóż to wszystko w porównaniu do wieczności?» powtarzał sobie i uciekał kiedy i ile tylko mógł od tak miłego innym, a tak ciężkiego sobie światowego zgiełku do samotnego swego pokoiku: modlił się, rozmyślał, karcił niewinne swe ciało i prosił Matki Najśw., aby dopomagając mu do spełnienia danego sobie rozkazu, skrócie raczyła potężnym swym wstawieniem u Boga, dnie tej prawdziwej niewoli egipskiej.

Upływały dwa lata od pamiętnej owej chwili, w której Maryja dała synowi swemu jasno do zrozumienia: «Wstąp do zakonu Towarzystwa Jezusowego». Przed nadchodzącym świętem Wniebowzięcia N. Panny, Alojzy udał się raz jeszcze do ojca, aby ponowić tylekrotnie już ze łzami powtarzane prośby. Margrabia przyjął syna bardzo surowo i nie dając mu długo mówić, zawołał groźnie: «Idź precz sprzed mego oblicza!» Alojzy skłonił się pokornie i odszedł w milczeniu; ale postać jego, na której tak wyraźnie malowały się ślady i wielkiej boleści i niezłomnego przedsięwzięcia, stała wciąż przed oczami zagniewanego ojca i jakby pytała: «Czemu nie dozwalasz mi spełnić woli Bożej, w której jedynie, już tu nawet na ziemi, szczęście znaleźć mogę?» Margrabia przywołał komendanta zamku i nakazał mu zobaczyć, co się z Alojzym dzieje. Za chwilę wrócił tenże głośno płacząc: »Syn twój, rzekł, klęczy w swym pokoju, modli się i biczuje do krwi». Nazajutrz przekonał się sam margrabia o prawdzie tych słów, a gdy Alojzy znowu swą prośbę powtórzył, udzielił wreszcie zwyciężony widokiem jego łez i krwi, pożądanego pozwolenia. W sam dzień Wniebowzięcia P. Maryi (15 Sierpnia 1585) doniósł Święty Generałowi Towarzystwa Jezusowego O. Klaudiuszowi Aquaviva, o wesołej tej nowinie: «Ufałem zawsze nieskończonemu miłosierdziu Majestatu Boskiego; wiedziałem i ufałem, że ciężką tę i trudną walkę obróci Bóg na większy pożytek dla wiecznego mego zbawienia. I oto stał się spokój wielki, — Facta est tranquillitas magna, a z ojcowskiego domu odjeżdżając, powiedzieć mogę: Et domus mea hodie salva facta est. Za otrzymaną łaskę należało podziękować tej, której pośrednictwu głównie ją zawdzięczał. Alojzy dobrym, a więc i wdzięcznym był synem; z wielką ufnością udawał się do Matki niebieskiej we wszystkich swych potrzebach, ale nie zapomniał o obowiązku wdzięczności po otrzymanym dobrodziejstwie. Jadąc do nowicjatu w Rzymie, zatrzymał się całe trzy dni w Lorecie i tutaj w cudownie przez Aniołów przeniesionym Nazaretańskim domku, dziękował Matce swej z całym wylaniem serca za otrzymane przez Jej przyczynę łaski; błagał, aby klasztor stał mu się Nazaretańskim domkiem, w którym mając Jezusa za towarzysza, pod okiem Maryi umartwiałby się i upokarzał, modlił się i pracował, wzrastał w miłości Boga i ludzi. Wysłuchała dobra Matka prośbę dobrego i wdzięcznego swego syna. Jeśli też dotąd Alojzy i w dziecinnych i później w młodzieńczych latach, rozwijał się szybko jak piękny kwiat, pod cieniem opiekuńczych skrzydeł Matki Bożej, i roznosił w około woń cnoty; to teraz przesadzony Jej ręką na wybraną przez Boga i hojnie łaskami użyźnioną ziemię, róść miał; w dzień każdy, jak na dziecko Maryi, jak na i Towarzysza Jezusowego przystało z doskonałości w doskonałość — aż do miary pełności Chrystusowej.

Sześć lat zaledwie spędził Alojzy w zakonie, ale korzystał dobrze z niedługiego tego czasu, każdą chwilę chwale Bożej poświęcał, każdą chwilę, każde zajęcie kierował do wzniosłego celu swego zakonu: starania się o zbawienie i doskonałość własną, o zbawienie i doskonałość swych bliźnich; dlatego słusznie zastosować doń można słowa pisma świętego: «w krótkim czasie przeżył czasów wiele». O co tak serdecznie prosił u stóp Maryi w Loretańskim Jej domku, to w klasztornym życiu urzeczywistnić się starał równie w pierwszych dwóch latach nowicjatu, jak później, gdy mu przełożeni kazali się oddać nauce filozofii i teologii. W klasztorze nie mógł tyle pościć, tak często i niemiłosiernie się biczować, nie mógł całych nocy spędzać na klęczkach, na modlitwie, jak to zwykł był czynić w ojcowskich pałacach; ale Alojzy patrząc na przykład Jezusa w Nazarecie posłusznego Maryi i Józefowi, rozumiał dobrze, że milsze Bogu posłuszeństwo niż ofiary, i że własnej woli się zapierając, najlepiej służy temu, który chciał być posłusznym aż do śmierci, a śmierci na krzyżu. Dawniej główną nie jako zwracał uwagę na umartwienie zewnętrzne, na poskromienie zmysłów i ciała; teraz gdy trzymał je już zupełnie na wodzy, nie zaniedbał wprawdzie nigdy i zewnętrznego umartwienia, ale przede wszystkim idąc naprzód w umiejętności świętych, starał się o wewnętrzne i o zupełne dostrojenie swych uczuć, chęci i myśli do woli i myśli Bożej, o wyzucie się z wszelkiego cienia miłości własnej, o jak najgłębszą pokorę.

O! jak święty ten nasz Patron kochał pokorę, jak znał wartość tej cnoty, która wraz z umartwieniem stać musi, niby dwaj Aniołowie Pańscy, na straży każdego niewinnego serca, broniąc doń wstępu nieprzyjaciołom, nie dozwalając nawet zbliżyć się do tego raju, w którym sam Bóg raczył zamieszkać, żadnej zdrożnej myśli.

«Diabeł, zapisywał sobie z wielką pokorą w duchownym swym dzienniczku, kusi cię zwłaszcza myślami próżnymi, stara się w tobie wzniecić upodobania w sobie samym, bo wie, że to najsłabsza strona twej duszy; ty więc prowadząc bój z szatanem, zwalczać musisz ciągle i usilnie te pokusy wewnętrzną i zewnętrzną pokorą i wzgardą samego siebie. W tym celu uciekaj się do przyczyny tych Świętych, którzy na ziemi szczególnie tą cnotą się odznaczali; teraz doszedłszy drogą pokory do niebieskiego wesela, sami już się upokarzać nie potrzebują, ale niechże tobie cnotę pokory wybłagają. Uciekaj się zwłaszcza do Najśw. Panny, Matki Bożej, jako do tej, która pomiędzy wszystkimi stworzeniami największą zajaśniała pokorą.»

«Prosić muszę Maryję — mówił sobie Alojzy — aby mię nauczyła pokory; ale muszę też ze swej strony starać się wedle sił w cnocie tej Ją naśladować.» Nikt nie posłyszał nigdy z ust świętego młodzieńca choćby jednego słowa o sobie samym, o zacności swego rodu, o potężnych krewnych. Gdy kto kiedy zwrócił mowę w tym kierunku, lub w czymkolwiek go pochwalił, Alojzy rumienił się i jasno dawał poznać, jak mu takie słowa są przykre. Jak Matka Boża służebnicą tylko Pańską się nazywała, tak on sługą wszystkich chciał być, za najgorszego między wszystkimi się uważał i pragnął być uważany. W domu brał się najchętniej do najniższych zajęć i jako łaskę wypraszał sobie u przełożonych, aby mu pozwolili czyścić kuchenne naczynia, zamiatać korytarze, usługiwać żebrakom przy klasztornej furcie. Niezwykła, święta radość malowała się wtedy na jego twarzy i jakże nie miał się cieszyć, idąc pokorny za pokornym Jezusem; służąc Jezusowi w braciach swych, w ubogich, w chorych, jak Mu służyli Maryja i Józef w Nazaretańskim domku?

Maryja i Józef w domku tym pracowali i modlili się dla Jezusa i z Jezusem; podobnie starał się Alojzy pracować i modlić się w ubogiej swej klasztornej celce. Była to praca ciągła, z należnym spokojem, ale zarazem z zapałem i możliwym wytężeniem podjęta. Święty gdy siedział przy swym stoliku, przy filozoficznych lub teologicznych księgach; gdy robiąc z nich notatki, porównywał i sam badał lub słuchał wykładów swych profesorów; dobrze wiedział, że w tej chwili nie może Bogu przynieść żadnej milszej ofiary nad tę właśnie pracę, i dlatego całym sobą oddawał się nauce, jak w innym czasie całym sercem i duszą oddawał się bezpośredniej rozmowie z Bogiem w modlitwie. I jego pewne kwestie mniej, inne bardziej interesowały; i on do pewnych nauk czuł większy pociąg, niż do innych; ale nikt tego spostrzec i rozróżnić nie był w stanie, bo na każdym polu podziwiać tylko trzeba było tę samą zawsze pilność, tę samą sumienność. Umysł jego nadzwyczaj zdolny szybko obejmował i przyswajał sobie wyłożony przez profesora przedmiot; lecz Alojzy nie zadawalał się zewnętrzną powłoką nauki, szedł do gruntu każdej kwestii, wszechstronnie ją roztrząsał, stawiał sobie rozliczne zapytania i trudności, a gdy ich sam nie umiał rozwiązać, udawał się pokornie o poradę do starszych swych kolegów i nauczycieli.

I tu znowu okazało się, jak prawdziwa cnota do wszystkiego pożyteczna. W nauce nie chodziło mu o próżny blichtr, nie o to, aby zadowolić tylko naturalną ciekawość, aby przełożeni go chwalili a towarzysze podziwiali; i ale o to jedynie, aby wolę Boga, który teraz uczyć mu się kazał, najdoskonalej spełniać, a mając w ręku potrzebną wiedzę, stać się kiedyś odpowiednim narzędziem do szerzenia chwały swego Stwórcy. Ta właśnie czysta intencja sprawiała, że praca Alojzego jak miłą była Bogu, tak też już na ziemi przynosiła obfite owoce. Mając przed sobą tak wielki cel, nie stracił on nigdy ani chwili czasu; czego się uczył, uczył się dokładnie i doskonale; każdą trudność przezwyciężył ostatecznie swą wytrwałą pilnością.

Codzienną tę ciężką pracę osładzała mu i dodawała do niej sił: modlitwa. W czasie godzin do nauki przeznaczonych zadawać sobie musiał gwałt, aby się od rozmowy z Bogiem dla miłości Bożej odrywać; gdy godziny te minęły i wolno mu wreszcie było uczynić zadość pociągowi kochającego serca, biegł jak jeleń spragniony do wody, do Pana utajonego w Najśw. Sakramencie, lub klękał w swej celce i zatapiał się w rozmyślaniu o niezmierzonej doskonałości Bożej, a własnej niedoskonałości, o niebieskim Wodzu Jezusie i Matce swej Maryi. »Modlitwa, zwykł był mawiać, to najprostsza i najkrótsza droga do doskonałości, to przedsmak niebieskiego szczęścia; nie pojmuję jak może mówić, że kocha Boga ten, kto z Nim leni się w modlitwie przestawać.» Toteż gdy Alojzy klęczał na modlitwie, widać było, że zapomniał o ziemi i wszelkich jej troskach, a jedynie z Bogiem rozmową zajęty. Twarz jego gorzała nadziemskim jakimś ogniem, oczy w ziemię spuszczone wylewały obfite łzy, cała postać wyrażała najgłębszą cześć i miłość, którą biło serce seraficznego młodzieńca. Wielu szło umyślnie do kościoła w czasie, w którym wiedzieli, że znajdą tam Alojzego, aby z jego widoku zapalić się do żarliwszej modlitwy.

A jakimi dopiero uczuciami biło jego serce w każdą niedzielę, w dzień szczęśliwy, w którym mu wolno było w szczególny sposób połączyć się ze swym Bogiem w Komunii św. Pragnąc jak najlepiej z nieocenionej tej łaski korzystać, cały tydzień o niej myślał i do niej się gotował: pierwsze dnie tygodnia poświęcał na dziękczynienie za ostatnią Komunię św., ostatnie na przygotowanie do następnej. W sobotę wieczorem o niczym już innym nie chciał i niejako nie mógł rozmawiać, jak tylko o czekającym go nazajutrz szczęściu: »Bóg mój zamieszka w przybytku serca mego, połączy się ze mną, a ja z Nim«. Z tą myślą zasypiał, ta myśl czekała nań pierwsza przy obudzeniu się, stanowiła przedmiot rannego rozmyślania. Po Komunii św. klęczał Alojzy w najskrytszym jakimś kąciku kościoła, aby tu bez przeszkody nacieszyć się obecnością swego Boskiego Mistrza i Przyjaciela, polecić Mu swe potrzeby, podziękować za wszystkie otrzymane łaski. Ci nawet co nie wiedzieli i nie słyszeli nigdy o Alojzym, zatrzymywali się mimo woli przed tym prawdziwie anielskim zjawiskiem i nieraz słyszano, jak mówili do siebie: »To musi być wielki święty. Tak modlić się umieją tylko ci, co bardzo Boga kochają«.

Inni zwykli byli stawać w pewnej oznaczonej godzinie przed ołtarzem cudownej Matki Boskiej della Strada, bo wiedzieli, że zastaną tu nieomylnie Alojzego na klęczkach i pocieszyć i zbudować się będą mogli z jego prawdziwie dziecięcej modlitwy do tej, którą swą najpotężniejszą Matką i najdroższą Panią zwykł był nazywać. U stóp tego ołtarza odmawiał też zazwyczaj różaniec do Najśw. Panny. Ale szczerze kochając Maryję, nie tylko w kościele o Niej pamiętał i do Niej się uciekał; każdą czynność zwykł był rozpoczynać i kończyć krótkim westchnieniem do Matki Najśw. i pobożnym odmówieniem Anielskiego Pozdrowienia, do Niej wznosił myśl przy porannym obudzeniu, Jej opiece oddawał przed udaniem się na spoczynek swe ciało i duszę, serce i zmysły. A jak siebie samego, zbawienie i doskonałość swej duszy Maryi zawierzył; tak też do Maryi »ucieczki grzeszników« za grzesznikami zanosił serdeczne modły, Maryi cześć wedle sił starał się wszędzie rozszerzać, słusznie przekonany, że kto Matkę czci i miłuje, ten Jej Syna obrażać nie będzie, temu Ona obfite łaski wyprosi i Bramą niebieską się stanie.

c.d.n.

Źródło: Prawdziwy Syn Marii Święty Alojzy Gonzaga, 1891, OO Jezuici.




Siedem Boleści Matki Bożej. Boleść III

Jeżeli ktoś urodził się ślepym, nie czuje on co to znaczy być pozbawionym światła, dlatego, że ani wyobrażenia nie ma tego szczęścia, tej rozkoszy, której dusza nasza za pomocą oczu codziennie doznaje. Ale my, którzy tym wielkim dobrodziejstwem od Pana Boga obdarzeni jesteśmy, którzy codziennie pocieszamy serca nasze widokiem osób nam drogich, widokiem nieba i ziemi, i tylu piękności tak natury jak i sztuki, o jak wielkie, jak nieznośne byłoby dla nas nieszczęście, gdybyśmy nagle wzrok utracili, i w ciemnej nocy ślepoty pogrążeni zostali. To samo i z duszą się dzieje, która się tak w próżnościach świata tego zagrzebie, że nawet nie podniesie myśli swojej ku niebu i wiecznym rozkoszom, kto się tak w uciechach świata tego zakocha, kogo tak namiętności zaślepią, że serce swoje przed miłością Boga zupełnie zamknie, że nawet nie poczuje tęsknoty za Jezusem i Maryją, ach taki nieszczęśliwy, ani potrzeby, ani żalu, ani pragnienia nie ma rozkoszy, które sercu sprawia prawdziwa miłość Jezusa i Maryi. Nigdy ów ktoś nie posiadał w sercu swoim Jezusa, nigdy nie uznał Maryi za Matkę, i dlatego tej największej straty, tego największego nieszczęścia nawet nie czuje. Ale kto raz pokochał Jezusa, kto raz poznał błogosławieństwo posiadania Go w sercu, kto raz zakosztował tej słodyczy, ach taki boleśnie poczuje i stratę, taki za najnieszczęśliwszego poczytywać się będzie, utraciwszy Jezusa ukochanego. Cóż może być porównane z taką stratą? ach zapewne ani utrata majątku, ani sławy, ani zdrowia.

Ach! stąd poznajmy, jaka to okropna była boleść Maryi, jaki to ostry był ten trzeci miecz boleści, który przebił serce Matki najczulszej, gdy w Jerozolimie utraciła, zgubiła Jezusa, (z którym dotychczas ciągle złączoną była) i przez trzy dni Jego widoku pozbawioną została. I to jest trzeci miecz boleści, nad którym dziś się zastanówmy.

Maryja z Oblubieńcem swoim św. Józefem i z maleńkim Jezusem, co rok z Nazaretu pielgrzymowała do Jerozolimy, na święta Wielkanocne. Otóż razu jednego, gdy Jezus miał lat 12, udawszy się do tego miasta, po skończonych obrzędach wychodzi z kościoła, aby do domku swego powrócić, i nie widzi przy sobie Jezusa, sądziła, że był z krewnymi. Ale wróciwszy do Nazaretu, widzi, że Syn Jej najdroższy nie był tam. Ach! zgubiła Maryja Jezusa, zgubiła Matka najczulsza, Syna ukochanego. O któż opisze żal, bojaźń, boleść tej Matki! Nie czeka, nie namyśla się, nie traci ani jednej chwilki, ale z oblubieńcem swoim spieszy, spieszy z powrotem, spieszy na szukanie Syna swego. Tłumy ludzi powracały gościńcem, z Jerozolimy do domów swoich. Słyszy Maryja radosne pienia, śmiechy, rozmowy, widzi rozweselone wokoło siebie twarze, ach! Ona jedna z zakrwawionym sercem, łzami zalana, nie ma pociechy, nie ma żadnej radości. Staje przed wszystkimi, składa błagające ręce, pyta każdego. „Ach! miejcie litość, miejcie miłosierdzie nad Matką najnieszczęśliwszą, powiedzcie, powiedzcie mi gdzie jest Syn mój? czy nie napotkaliście po drodze Jezusa mojego?” Ale oni, nie bardzo się troszczyli o to, zimna i krótko odpowiadając Jej: „Co nam do Twego Syna, albo my go znamy, kiedyś Go zgubiła, szukaj go sobie teraz.” I znowu śpiewając i śmiejąc się szli swoją drogą. Ach nikt, nikt z tylu ludzi nie znalazł się, który by Maryje pocieszył, nikt, który by Jej pomógł w szukaniu zgubionego Jezusa. Wchodzi do Jerozolimy, przedziera się przez tłumy ludzi wpada łzami zalana do kościoła, rzuca okiem, trwożliwym wokoło siebie, i widzi, widzi Syna swego nauczającego ludzi. Ach ta boleść, którą Maryja przez to zgubienie Syna swego doznała, była może największa, miecz ten był może najostrzejszym, który przebił serce Jej, bo przy innych boleściach miała Jezusa przy sobie, a z Jezusem cierpieć, ach, to taką ulgę sercu przynosi, ale tu, cierpiała Maryja sama, cierpiała bez Jezusa O jak te trzy dni długie, dłuższe nad trzy wieki Jej się wydały! Dni żalu, łez i goryczy, a znikąd żadnej pociechy! Bo kto mógł Maryją pocieszyć, kiedy źródło wszelkiej pociechy, dla niej płynąc przestało, któż mógł ją pocieszyć? kiedy jedyną pociechę swoją straciła.

Błogosławiona Benvenuta, mając wielkie nabożeństwo do najświętszej Maryi Panny bolesnej, i chcąc podzielać w sercu swoim wszystkie Jej boleści, prosiła raz gorąco Maryję, aby jej dozwoliła i te boleść, którą czuła w zgubieniu Syna swego podzielić. Okazała się jej najświętsza Maryja Panna, trzymając na ręku dzieciątko Jezus. Benvenuta zachwycona widokiem tego Boskiego dziecięcia, zapomniała od radości niepojętej, o co prosiła, ale wtem znika z oczu Jej to dziecię. Benvenuta taką poczuła boleść, widząc się pozbawioną tego widoku, że błagała Maryi, aby ją pocieszyła, bo inaczej od żalu i smutku, serce Jej pęknie. Trzy dni takie boleści trwały. Nareszcie dnia trzeciego ukazuje się najświętsza Maryja Panna, mówiąc: „Córko moja, wiedz, że boleść twoja była tylko milionową cząstką boleści mojej!” Ten żal, ta boleść Maryi, niechaj nam za przykład służy, co mamy czynić, gdy to okropne nieszczęście i na nas padnie, gdy i my stracimy najsłodszego Jezusa naszego. Tracą o grzesznicy, tracą go i sprawiedliwi. Za każdym grzechem ciężkim dobrowolnie popełnionym, tracimy Jezusa. Ach. bo za każdym grzechem śmiertelnym, czart staje się panem serca naszego, czy i może więc Jezus i czart w jednym miejscu mieszkać? Ach! tym samym, kiedy czarta wpuszczamy do serca naszego, wyganiamy Jezusa z niego, Jezusa najsłodszego, najpiękniejszego, najlitościwszego, który z darami swymi uczynił przybytek w sercach naszych, który chce z nami biednymi mieszkać, a za takie łaski my Go zmuszamy, aby ustąpił najgorszemu nieprzyjacielowi naszemu miejsca? O jaka to złość! jaka ślepota, jaka niewdzięczność nasza!

Sprawiedliwi także tracą Jezusa, ale Go tak tracą jak Maryja. Chrystus Pan dobrowolnie uchyla, ukrywa się przed nami, ale to dlatego, że nas kocha, dlatego, że to na nasze dobro służy. Nie bójmy się więc, ale czekajmy, szukajmy Jezusa, jako Maryja, a On znowu z większymi darami do nas powróci. Ach! nieraz taki smutek i tęsknotę czujemy, taką oschłość w modlitwie, takie roztargnienie, to każdego co ma szlachetne serce smuci i niepokoi. Ale me mieszajmy się, ale w dobrym wiernie trwajmy. Chce Chrystus Pan wierność naszą wypróbować, chce Chrystus Pan żebyśmy poznali, jaki to skarb utraciliśmy, chce abyśmy Go szukali. O Jezu! wołajmy, wróć do serc naszych, bo smutno i ciężko bez Ciebie!

Ale jeżeli przez przez grzech ciężki utraciliśmy Jezusa, ach! nie traćmy, nie traćmy czasu ale we łzach skruchy i żalu idźmy Go szukać. Tam, gdzie Maryja znalazła Jezusa, tam I my Go znajdziemy, znajdziemy Go w Kościele, znajdziemy Go przy Spowiedzi!

Pasterz straci jedną owieczkę, o jak on jej troskliwie szuka po skałach, wąwozach i parowach, i we dnie i w nocy nie daje sobie odpoczynku, aż nie znajdzie owieczki swojej. A człowiek straciwszy najwyższe dobro swoje, łaskę poświęcającą, prawo do nieba, miałby spokojnie jeść i bawić się, nawet nie myśląc o stracę swojej? Ach! płaczmy i ubolewajmy nad ślepotą tych ludzi, nie idźmy za ich przykładem, nie szukajmy niczego innego jak tylko Jezusa naszego, Jego znalazłszy, znaleźliśmy wszystko, Jego straciwszy, straciliśmy wszystko.

Ciężko było Maryi znaleźć Jezusa, bo Go sama szukała, łatwiej nam znaleźć Jezusa, bo Maryję mamy zawsze do pomocy w szukaniu Jezusa. Maryja chce nam dopomagać do znalezienia Syna swego, a my zamiast wdzięczności, mamy zatopić miecz w Jej Sercu?

W Indiach, jak Święci opowiadają Misjonarze, był raz młody człowiek, który wychodząc z mieszkania swego z tą myślą, aby grzech ciężki popełnił, usłyszał głos za sobą: „Stój, gdzie idziesz? Zdziwiony staje, obraca się, i widzi obraz Matki bolesnej, która z obrazu podaje mu miecz, mówiąc: „Weź ten miecz, raczej moje serce przebij, aniżelibyś miał przebić serce Syna mego, tym grzechem twoim.” Na te słowa rzucił się młodzieniec na ziemię, i nie tylko od tego, ale i na przyszłość od wszelkich wstrzymał się grzechów.

c.d.n.

Źródło: Siedem uwag o siedmiu boleściach Najświętszej Maryi Panny dla osób w smutku i utrapieniu zostających. oo. Misjonarze, 1857.

Obraz: Fresco of the Seven Sorrows of the Blessed Virgin, by Tempesta and Circignani, Santo Stefano Rotondo, Rome (ncregister.com).




O czystość języka do NMP modlitwa

Panuj, o Pani, nad moim językiem –
Niech milczy zawsze bez Twojej zachęty,
Niech mówi tylko na Twój rozkaz święty.
Nad moim szeptem, milczeniem i krzykiem –
Panuj, o Pani, nad moim językiem!

Oczyść, o Pani, mój język zbrukany –
Racz z niego zerwać nałogu kajdany;
Niech go odstąpią przekleństwa, kalumnie,
Nieczystość, pycha, próżna gadanina,
By oczyszczony do Twoich sług przystał;
By milczeć umiał, by mówił rozumnie;
By chwalił Ciebie, wielbił Twego Syna.
Oczyść mój język, o Panno Przeczysta,
Skalany grzechu skostniałym nawykiem…
Panuj, o Pani, nad moim językiem!

Od pomówienia, plotki i obmowy,
Od sądów łatwych, wyroków surowych
– Uchroń go, Pani!
Od złośliwości, od fałszywej rady,
Od samochwalstwa, pochlebstwa, przesady
– Zachowaj go, Pani!

Niechaj sekretów poznanych nie zdradza,
Jadu nie sączy, nie krzywdzi, nie rani;
Lecz niech na kłamstwo stanowczo odpowie!
Niech nad nim Twoja roztacza się władza;
Niech Tobie służy w milczeniu i mowie,
Wrogów Twych zwalcza i cześć Twoją szerzy –
I niech się służbie tej nie przeniewierzy,
By nie był nigdy podłym buntownikiem –
Panuj, o Pani, nad moim językiem!

Za zgodą władzy diecezjalnej.
Płock, dnia 24.06.2021

Pobierz modlitwę jako pdf

Ilustracja: Fragment Obrazu Matki Bożej Milczącej z sanktuarium Vergine del Silenzio, Avezzano, Włochy.